piątek, 4 maja 2012

zgubiłem się gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a własnymi marzeniami.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

obudziłem się dziś z nadzieją przetrwania kolejnego dnia, zresztą jak zawsze. przyzwyczaiłem się już, że w domu jestem traktowany trochę jak małe dziecko. mama jest lekko nadopiekuńcza, no ale cóż. jestem jej jedynym synem. moi rodzice rozwiedli się dawno temu. mama ma teraz nowego "wybranka serca", no oczywiście mówiąc wybranka serca, mam namyśli tego, który zajmuje drugie miejsce w rankingu ukochanego mężczyzny, bo pierwsze miejsce należy do mnie. cieszę się, że mama napotkała mężczyznę, który potrafi sprawić, by była szczęśliwą. prawdziwego powodu rozstania moich rodziców nigdy nie poznałem i chyba nie poznam. wydawali się dopasowaną i szczęśliwą parą. problemy tkwiły w szczegółach. najwidoczniej nie wszystko było takie cudowne, pozory myliły, a oni za bardzo się od siebie różnili. mojemu ojczymowi zawdzięczam wiele. dzięki niemu mama znów jest wesoła. 
- hej. - przywitałem się i chwyciłem tosta w celu zjedzenia go. 
- dzień dobry kochanie. - odpowiedziała mama, przesyłając wesoły uśmiech. 
po spożyciu śniadania udałem się ponownie do mojego pokoju. dziś jest sobota. postanowiłem trochę pobiegać. mam dobrą kondycję, więc często biegam wokół ulic oddalonych od mojego domu. w trakcie dzisiejszego joggingu wybrałem się do cukierni. usiadłem sam w stoliku dwuosobowym, oddalonym od innych stolików. chciałem przemyśleć niektóre sprawy, dlatego zostałem odosobniony od reszty klientów. zamówiłem ulubionego pączka, usiadłem, włożyłem słuchawki i włączyłem muzykę. akurat leciało "free fallin" johna mayera, co jest moją ulubioną piosenką. często słucham jej, gdy mam doła. czyli tak jak dziś. z rozmyśleń obudził mnie pewien głos. brzmiał, jakby był głosem anioła. 
- mogę się dosiąść? - spytała nieśmiało drobna dziewczyna. skłamałbym, gdybym powiedział, że nie spodobała mi się. 
- tak, oczywiście. - odpowiedziałem wyciągając słuchawki z uszu. 
- czego słuchasz? - zapytała bardziej śmiało. 
- różnych. akurat leci John Mayer. 
- ahm. lubię go. uważam, że to wspaniały artysta. - powiedziała uśmiechając się. wydała się bardzo miła.   była w moim typie. zawsze marzyłem o takiej dziewczynie. ciemna blondynka średniego wzrostu.rozmawiało nam się przyjemnie. czułem się przy niej swobodnie, mimo, że znałem ją niecałe 15 minut. miałem nadzieję, że nasza krótka znajomość ma szanse przemienić się w coś poważniejszego. i w tym momencie czar prysł. do mojej nowej koleżanki podszedł wysoki, umięśniony brunet. przywitał się z nią namiętnym całusem. 
- wybacz, że musiałaś tak długo czekać. - powiedział. 
- nie ma sprawy. - odpowiedziała, dopiero teraz zauważyłem, że nie jest mną zainteresowana. znacząco patrzyła na niego, zdecydowanie inaczej, niż na mnie. 
- możemy już iść? - zapytał zniecierpliwiony. ja jedynie przysłuchiwałem się ich rozmowie. 
- dobrze. do zobaczenia. a tak w ogóle to jestem Jess. - pożegnała się ze mną i odeszła. ta chwila nie należała do najlepszych, choć jeszcze 5 minut temu sądziłem zupełnie inaczej.
- zbyt szybko wyobraziłem sobie zbyt wiele. - powiedziałem sam do siebie. dobrze, że najbliżsi ludzie siedzieli wystarczająco daleko, by nie słyszeć tego co mówię. zorientowałem się, która godzina. siedziałem tu za długo. już dawno powinienem się otrząsnąć i wrócić do porannego biegu. tak też teraz zrobiłem. wracając do domu, udałem się do pokoju. od razu wziąłem prysznic i się przebrałem. przed oczami widniał mi ciągle obraz Jess. zdawało mi się, że jest kimś wręcz idealnym dla mnie, lecz niestety jest zajęta. wygląda na to, że poszukiwania tej wyjątkowej dziewczyny nie zostały jeszcze zakończone. muszę szukać dalej, ale nic na siłę. ufam losowi, który prawdopodobnie sam sprawi, że na mojej drodze ją napotkam. będzie dla mnie jak własna gwiazda rozjaśniająca ciemną stronę nudnej rzeczywistości. 
włączyłem komputer i zalogowałem się na twittera. brak wiadomości i powiadomień. no, ale cóż. czego mogłem się spodziewać? otworzyłem nową zakładkę i wpisałem adres poczty. nowa wiadomość od anonimowej osoby. w załączniku przesłano mi link do strony internetowej na której widniał napis "castingi do siódmej edycji x factor ruszają niedługo". przeczytałem dalszy ciąg informacji dotyczących przesłuchania. znalazłem idealną ofertę dla mnie po czym zamknąłem laptopa i położyłem się spać. 


godzina 10:30 dnia sobotniego. nieogarnięty jeszcze przeciągnąłem się i pognałem prędko do kuchni mając nadzieję, że mama przygotowała dla mnie pyszne śniadanie. na szczęście nie zawiodła mnie i na stole leżały pięknie wyglądające naleśniki. od razu przystąpiłem do konsumowania ich. smakowały równie dobrze jak wyglądały.
- dzień dobry Harry. - powiedziała Anne wchodząc do jadalni. zajęła miejsce obok mnie i wpatrywała się w moje zielone oczy.
- cześć, mamo. - uśmiechnąłem się promiennie. - mam coś na twarzy? - zapytałem zdziwiony.
- nie, dlaczego pytasz?
- bo tak dokładnie mi się przyglądasz. - zaśmiałem się odpowiadając jej na pytanie.
- ponieważ dziś wyglądasz na szczęśliwego. coś się stało? - spytała.
- postanowiłem, że... - zacząłem spokojnie.
- że? - wypytywała.
- idę do X Factor.
- ale jak?
- no, normalnie.
- gdzie?
- w Menchesterze.
- dobrze, kochanie. wydaje mi się, że to świetny pomysł. wierzę w to, że masz ogromny talent i pogłębiłeś mnie w tym przekonaniu śpiewając w White Eskimo. z chęcią zawiozę Cię na castingi i zobaczę jak wygrywasz to show, bo tego jestem pewna. - uśmiechnęła się.
- też tak uważam. - wytknąłem język.
zakończyliśmy rozmowę jak i również zakończyliśmy spożywanie śniadania. udałem się do swojego pokoju w celu wybrania ubrań na dzisiejszy dzień. wyjąłem z szafy ulubioną bluzę i parę spodni. podszedłem do szafy na buty i wyciągnąłem z niej białe krótkie conversy. założyłem to wszystko na siebie i powolnie poszedłem do przedpokoju. ogarnąłem swoje bujne loki i zrobiłem małe poprawki. oznajmiłem mojej rodzicielce, że opuszczam dom i wyszedłem. pokierowałem się z początku do tej samej cukierni, w której spędziłem wczoraj tyle czasu lecz przed samym wejściem rozmyśliłem się i obrałem przeciwny kierunek. ostatecznie wybrałem się do McDonald's. zająłem miejsce przy najmniejszym stoliku jaki udało mi się znaleźć i zastanawiałem się co chciałbym przekąsić. gdy już mniej więcej wiedziałem co chcę podszedłem do lady i złożyłem zamówienie. wybrałem małą kawę i dwa hamburgery. założyłem, że wystarczy mi to.
chwilę przyglądałem się ludziom w kolejce lecz przerwała mi w tym sprzedawczyni, która podała mi moje żarełko. powróciłem do zajętego wcześniej stolika i w parę minut wszystko zjadłem. nieznane mi dziewczyny przyglądały mi się z boku. nie wiedziałem dlaczego budziłem w nich takie zainteresowanie. przecież byłem tylko zwykłym, przeciętnym nastolatkiem wyróżniającym się jedynie tym, że posiadałem piękne loki.
mimo wszystko. cieszyło mnie to.
wstałem i opuściłem budynek. nie wiedziałem gdzie miałem dalej podążać. powrócić do domu, czy też wybrać się na długi i samotny spacer? zdecydowanie wybrałem tą drugą opcję. podążałem alejkami parku, którym oprócz mnie przechadzało się jeszcze kilka zakochanych w sobie par. speszyłem się widząc, że tylko ja nie posiadam tu żadnego towarzystwa. no cóż. usiadłem na ławce i wpatrywałem się w błękitne niebo. z tego co obliczyłem już za parę dni stanę na scenie i zaprezentuję swoje umiejętności paru milionom widzów. o dziwo nie stresuję się tak mocno.
pozostał mi jedynie wybór piosenki. nie mogłem się zdecydować. miałem w głowie milion utworów, które mogłyby się nadawać.
postanowiłem już wrócić do domu. natłok tych wszystkich myśli wykończył mnie. przekraczając próg drzwi zaatakowała mnie mama, która entuzjastycznie wykrzykiwała słowa, których niestety nie mogłem zrozumieć.
- wdech, wydech. mamo, spokojnie. - powiedziałem opanowany.
- zastanawiałeś się nad piosenką? - zapytała już spokojniej.
- tak, ale nie jestem w stanie wybrać jakiejkolwiek.
- no dobrze. może razem uda nam się zdziałać. - uśmiechnęła się promiennie.
- no to tak. myślałem o wielu. masz jakiś pomysł? - spytałem.
- Isn't She Lovely? - zaproponowała. chwilę myślałem lecz w końcu odmówiłem. wypowiedziała jeszcze paręnaście tytułów, ale żaden nie poruszył mnie jakoś specjalnie. pobiegłem do pokoju i ułożyłem się wygodnie na łóżku. podśpiewywałem cicho piosenkę Steviego Wondera. po długim czasie podjąłem decyzję. ponownie udałem się do kuchni, w której znajdowała się Anne.
- jednak zaśpiewam to. - uśmiechnąłem się.
- ale że co? - odpowiedziała zdezorientowana.
- Isn't She Lovely.
- dobry wybór. - skomentowała.
uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.

Isn't she pretty?
Truly the angel's best
Boy, I'm so happy
We have been heaven blessed 


Hej. powitajcie rozdział pierwszy, wooohoo! :) wyszedł trochę krótki, ale i tak dłuższy niż wtedy.
nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam to opowiadanie!<3 *skromniacha*

do następnego, bye!